Wyjątkową grupą osób potrzebujących pomocy są chorzy terminalnie. Prawie do końca XX w. nie byli oni objęci leczeniem, gdyż medycyna (której zadaniem jest przywrócenie zdrowia) nie zajmowała się takimi chorymi – oni bowiem nie rokowali nadziei na polepszenie swego stanu.
Nieuleczalnie chory
Największym cierpieniem człowieka nieuleczalnie chorego jest silny ból fizyczny i duchowy. Ból fizyczny w większości przypadków, jeśli uda się ustalić jego źródło, udaje się usunąć, a przynajmniej zmniejszyć. Trudniej znaleźć lekarstwo na ból duchowy. Doznawane osamotnienie w schyłkowym okresie życia oznacza nie tyle samotność fizyczną, czy poczucie izolacji, gdy bliscy przy chorym są, ale nie chcą rozmawiać o jego cierpieniu. Chodzi tu raczej o samotne wkraczanie w tajemnicę śmierci, w otchłań niewiedzy. Każdy umiera sam, a poczucie osamotnienia jest niekiedy tak wielkie, że wydaje się, że nawet Bóg w tej chwili człowieka opuszcza.
Rola wolontariusza nie-medycznego
Od kilkudziesięciu już lat chorzy terminalnie są objęci opieką hospicyjną. Pomaga ona choremu zachować godność do końca jego dni i umożliwia mu bycie sobą. Chory zachowuje przytomność i świadomie przeżywa ostatnie chwile życia. Oprócz lekarzy i pielęgniarek w hospicjach posługują ludzie o wielkim i dobrym sercu. To właśnie wolontariusze swój wolny czas poświęcają tym, którzy najbardziej potrzebują bliskiego towarzyszenia drugiej osoby. Często próbują rekompensować choremu nieobecność rodziny. To na ich barkach spoczywa ciężar rozmów o sprawach trudnych i nieuniknionych. To właśnie oni, uzbrojeni w dobre słowo, uśmiech i cierpliwość są przewodnikami swego podopiecznego w „wędrówce w zaświaty”. Opieka hospicyjna nie jest bowiem dochodzeniem do chorego ale towarzyszeniem mu, i taką funkcję spełniają głównie nie-medyczni wolontariusze.
Od kilkudziesięciu już lat chorzy terminalnie są objęci opieką hospicyjną. Pomaga ona choremu zachować godność do końca jego dni i umożliwia mu bycie sobą. Chory zachowuje przytomność i świadomie przeżywa ostatnie chwile życia. Oprócz lekarzy i pielęgniarek w hospicjach posługują ludzie o wielkim i dobrym sercu. To właśnie wolontariusze swój wolny czas poświęcają tym, którzy najbardziej potrzebują bliskiego towarzyszenia drugiej osoby. Często próbują rekompensować choremu nieobecność rodziny. To na ich barkach spoczywa ciężar rozmów o sprawach trudnych i nieuniknionych. To właśnie oni, uzbrojeni w dobre słowo, uśmiech i cierpliwość są przewodnikami swego podopiecznego w „wędrówce w zaświaty”. Opieka hospicyjna nie jest bowiem dochodzeniem do chorego ale towarzyszeniem mu, i taką funkcję spełniają głównie nie-medyczni wolontariusze.
Serce przy sercu
U podstaw opieki hospicyjnej leży motywacja honorowego poświęcenia się idei godnego umierania. Wolontariuszom bowiem jest łatwiej traktować śmierć jako zjawisko naturalne, niż lekarzom czy pielęgniarkom. Oni swój sukces widzą raczej w doprowadzeniu pacjenta do stanu zdrowia. W hospicjum dobrą śmierć chorego (tzn. śmierć świadomie zaakceptowaną, a przynajmniej doświadczaną bez bólu i lęku) przeżywa się jako wspólny sukces. Spotkanie człowieka z człowiekiem jest możliwe dopiero tam, gdzie ktoś, zrzekając się swego naturalnego poczucia bezpieczeństwa, ujawnia się przed drugim człowiekiem w całej swej wewnętrznej intymności. Ma to miejsce przy łóżku chorego. Tu cierpienie spotyka się z miłością. Cierpienie chorego w końcowej fazie życia, na które składa się lęk przed umieraniem, samotnością czy niepewnością spotyka się z postawą miłości wolontariusza, jego oddaniem, przyjaźnią i dyspozycyjnością.
Ścieżki wieczności
Owszem, ofiarowując swój udział w cierpieniu umierającego, wolontariusz odczuwa lęk, obawę i bezradność – w pewien sposób podwójnie: za chorego (bo nie wie czy potrafi mu pomóc) oraz za siebie (bo nie wie czy sprosta duchowo, intelektualnie, psychicznie i fizycznie temu zadaniu, które nagle przed nim stanęło). Pomoc w niesieniu ciężaru wcale nie oznacza wzięcia jego całego na siebie. Na tej szczególnej drodze – towarzyszenia konającym – każdy ma własny ciężar do udźwignięcia. Zagubionym i bezradnym wobec cierpienia swych bliskich można pokazać, że wspólna droga jest możliwa. By sprostać temu zadaniu trzeba mieć nadzieję i wiarę, że ta droga nie jest ostatnią, ale pierwszą, bo rozpoczyna ona niezwykłą podróż ku wieczności. Odkrywa też prawdę, że wobec tajemnicy śmierci wszyscy jesteśmy równi, bo jutro to ja mogę stanąć na ścieżce ku wieczności.
Owszem, ofiarowując swój udział w cierpieniu umierającego, wolontariusz odczuwa lęk, obawę i bezradność – w pewien sposób podwójnie: za chorego (bo nie wie czy potrafi mu pomóc) oraz za siebie (bo nie wie czy sprosta duchowo, intelektualnie, psychicznie i fizycznie temu zadaniu, które nagle przed nim stanęło). Pomoc w niesieniu ciężaru wcale nie oznacza wzięcia jego całego na siebie. Na tej szczególnej drodze – towarzyszenia konającym – każdy ma własny ciężar do udźwignięcia. Zagubionym i bezradnym wobec cierpienia swych bliskich można pokazać, że wspólna droga jest możliwa. By sprostać temu zadaniu trzeba mieć nadzieję i wiarę, że ta droga nie jest ostatnią, ale pierwszą, bo rozpoczyna ona niezwykłą podróż ku wieczności. Odkrywa też prawdę, że wobec tajemnicy śmierci wszyscy jesteśmy równi, bo jutro to ja mogę stanąć na ścieżce ku wieczności.
Smutek rozstania
Najczęstszym powodem dyskomfortu odczuwanego przez wolontariuszy jest przywiązanie do chorego, który umiera. Sytuacji tej nie da się wyeliminować, jest rzeczą normalną, że przebywając dłuższy czas ze swoim podopiecznym, nawiązuje się z nim więź opartą na zasadach przyjaźni. Odejście tej osoby staje się podobnym rodzajem straty, jakiej doświadczają ludzie wskutek śmierci bliskiej im osoby, spokrewnionej z nimi. Tę stratę trzeba umieć przeżyć i ją zaakceptować. Bo dopiero doświadczenie wolności wobec misji wolontariusza, jaką wykonują, uczyni ich serca wolnymi, by nieść pomoc bezinteresownie. I choć nie jest to wcale łatwe, to jednak możliwe.
Wychowawcza funkcja
W naszej kulturze bardzo rzadko przygotowuje się do wydarzenia śmierci własnej, jak i bliskiej osoby. Dorośli są odpowiedzialni za wychowanie dzieci, ale zamiast kształtować właściwe postawy wobec umierania, bardzo zręcznie omijają ten temat końca ludzkiej egzystencji. Młodzi stają często wobec faktu umierania bliskiej osoby i nie wiedzą jak mają się zachować. Okazuje się, że angażując się wolontaryjnie w hospicjum uczą się tego osobiście. Nastepnie, przez kontakt z rówieśnikami i dzielenie się doświadczeniem zdobytym w hospicjum pełnią rolę wychowawców. Kształtują właściwe postawy i umiejętności potrzebne do zmagania się z krytycznym wydarzeniem jakim jest śmierć.
Drogi bracie, kochana siostro – a jeśli i Ty usłyszysz w swym sercu podobne powołanie do służby chorym, nie opieraj się Bożemu wezwaniu. Bo jeśli prawdziwie można towarzyszyć umierającym, to właśnie czynnym świadectwem wiary.
Daniela Czerniawska
(Zelator Apostolstwa Dobrej Śmierci)
(Zelator Apostolstwa Dobrej Śmierci)