Kiedy na spotkaniu opowiadano o naszej nowej podopiecznej i warunkach w jakich mieszkała, myślałam: „Ot, przesadzają”. Już niedługo miałam się przekonać na własne oczy o prawdziwości tych opowieści.
Sławek do mnie dzwoni, że będzie za 10 min. Już czekam pod firmą, gdzie pracuję. Jest godzina ok 9. Jedziemy zespołem do jednego z radomskich tzw. slamsów. Po drodze Sławek opowiada jak powinnyśmy się zachować razem z Beatą, pielęgniarką, która już jedzie tu kolejny raz. Zabieramy z karetki najpotrzebniejsze rzeczy, żadnych kurtek, torebek, tylko torbę medyczną. Nasz kierowca wchodzi z nami, następuje przywitanie, krótka pogawędka i wychodzi, bo chora się krępuje a poza tym, trzeba też pilnować samochodu i tego, co w nim.
Mieszkanie, to raczej pokój 3/3m., którego połowę zajmuje łóżko a reszta to sprzęty domowe i ogólny bałagan, ale o tym za chwilę. W tym barłogu, zwanym łóżkiem, leży pani Krysia, lat ok 60. Od 2 lat nie wstaje. Ma nowotwór odbytu. Na łóżku pełno okruchów, w powietrzu unosi się duszący zapach papierosów. Opiekuje się nią pan Jan.
Każda wizyta zaczyna się tak samo, tzn. od zamiecenia podłogi i uprzątnięcia ławy aby można było cokolwiek położyć. Trzeba uważać na to gdzie się staje i siada i co podnosi, bo wszędzie są … prusaki. Po prostu są wszędzie. Na lodówce leży denat do góry nogami, w pudełku z lekami, na łóżku pod chorą, nawet pod mydłem. A mają gdzie się chować, bo w domu nie dba się o porządek.
Uczymy się jednak siebie nawzajem. My pokazujemy i namawiamy do sprzątania a oni uczą nas jak przezwyciężać swoje słabości. Na początku jest ciężko, ale nie szczędzimy pochwał podczas każdej wizyty, kiedy widzimy np. umyte naczynia lub zmieniony pampers u chorej. A zadbanie o higienę przy takiej ranie jest bardzo ważne! Jesteśmy tu 3 razy w tygodniu. Na początku trwała też w hospicjum zbiórka rzeczy dla pani Krysi tj. zmian pościelowych i ubrań aby zapewnić chorej godziwe warunki leżenia.
Wizyty nasze to nie tylko medyczne sprawy. Jest dużo śmiechu, zwłaszcza, kiedy są Beata i Sławek. Zabawnie jest też, jak wracając, doktor mówi do mnie: „Nie widziałaś tego prusaka, który wyszedł z leków? Nie. Uciekł i poszedł w twoją stronę, ale nie chciałam ci nic mówić, żebyś nie narobiła rabanu, bo wiem, że się boisz…” 🙂 Albo. Staramy się zawsze coś ofiarować pani Krysi. Tym razem jest to bukiet kolorowych róż. Wpadam na pomysł, że tym razem da je nasz nowy kierowca, Marcin. Mijamy po schodach współlokatorów. Pani Krysia uszczęśliwiona kwiatami, które stawiam na ławie w słoiku. Wchodzi pan Jan i nic nie mówi o kwiatach. Okazuje się, że sąsiedzi już się pytali, co to za uroczystość, że idziemy z kwiatami. Śmiechom i dogadywaniom nie było końca. Troszkę zazdrości nikomu nie zaszkodzi!
Chora opowiada też trochę o swoim życiu, o tym, że tęskni za wnukami, które nie są tu przyprowadzane ze względu na warunki w jakich mieszka. Ma wielką pretensję do Pana Boga. Jest na Niego obrażona i nie chce z Nim rozmawiać, ale kurczowo trzyma medalik zawieszony na szyi – ofiarowany jej przez naszą Kasię.
Zawsze, kiedy kończy się wizyta pani Krysia mówi: „To już? Zostańcie jeszcze. Może napijecie się herbaty?!” Niestety, muszę wracać do pracy. A poza tym, jak tu cokolwiek przełknąć? Ale, ale! I na to znalazł się sposób. Otóż nasi wolontariusze (jak czas pozwalał) przywozili ze sobą szklanki i wszystko, co potrzebne do wypicia herbaty. A nasza chora była „w niebo wzięta”. Podczas pożegnania zawsze nam dziękowała i przesyłała jeden z tych czarujących uśmiechów.
Mnie jakoś zawsze po tych wizytach było niedobrze. Może dlatego, że bardzo nie lubię robactwa. Nasz ukochany Sławek miał dla nas zawsze w samochodzie cukierki. Nagroda za dobrze wykonaną pracę!
Pani Krysia coraz słabsza. Powoli przygotowywała wszystkich na swoje odejście. Przyjęła Sakrament Chorych. Odeszła przygotowana przez wolontariuszy. Zdążył też przyjechać syn.
Dziękujemy pani Krysiu. To było niesamowite doświadczenie i ogromna lekcja pokory!
Wasz korespondent hospicyjny
Monika Wężyk