Doktor Albert
Ojej! Jak ten czas szybko leci! Znów przegapiłam układanie grafiku na styczeń. No, ale może gdzieś jeszcze miejsce będzie? Piszę sms do Ani. Cały dzień dyżuru mogę wziąć tylko w sobotę, a ta jedyna wolna przypada tam, gdzie nie ma doktor Marii, tylko młody doktor Albert. Już jeździłam z naszym nowym lekarzem, ale jeszcze wtedy uczył się pod czujnym okiem doktor Marii. Trochę stresu i niepewności, co przyniesie dzień. Niech Opieka Boska nad nami czuwa!
Pielęgniarka Aśka wpada do hospicjum w ostatniej chwili punktualnie o 10.00. Jeszcze leci po jakieś leki. Co za dziewczyna! Nasza pierwsza wizyta jest u pani Janiny. Rzadko tu bywam, bo to nie moja chora. Tylko wtedy, gdy mam dyżur z lekarzem. Po drodze opowiadamy trochę o naszej chorej. Mówię, że kiedyś mi się oberwało, bo zapytałam jak się czuje chora. W odpowiedzi usłyszałam: ” Całej rodzinie mówię, żeby się mnie o to nie pytali, bo ściągają chorobę!” A ja tylko chciałam powiedzieć, że pani pewnie dobrze się czuje, bo ładnie wygląda. Pani Janka została uprzedzona o nasze wizycie. Jednak, gdy stanął przed nią młody, wysoki, na czarno ubrany chłopak, pewnie pomyślała, że to ksiądz, bo zapytała o możliwość przyjęcia Najświętszego Sakramentu. Doktor pyta: „Jak się pani dziś czuje?” No i pada moja ulubiona odpowiedź: „Wszystkim mówię, żeby się mnie o to nie pytali!” Tłumaczymy, że to doktor i musi o to zapytać, żeby wiedzieć jak pomóc. Jak zwykle badanie, pisanie i herbatka z ciastem drożdżowym. Zadowalamy się tylko herbatą, bo w naszych szeregach jest moda na nie jedzenie słodyczy. Wtedy jeszcze nie przeczuwamy, że będziemy tej decyzji żałować. Wszak to tylko 2 wizyty dziś. Ale po kolei.
Teraz za pomocą GPS przedzieramy się przez miasto i jedziemy na pogrzeb. Po Mszy Św. planowo tylko jedna wizyta u pani Małgosi. W domu smutek. Chora płacze i martwi się, bo musi pojechać do domu opieki poza Radom. Ma tylko siostrzeńca i siostrzenicę, która na krótko przyjechała z zagranicy. Pani Małgosia może coś przeczuwa, a może po prostu chce zostać u siebie? Siostrzenica nie może zrozumieć dlaczego w tak dużym mieście jak Radom, nie ma hospicjum stacjonarnego? No właśnie, dlaczego? Pijemy herbatę a doktor odbiera telefon. Chora, która była przyjęta niedawno pod opiekę jest dziś bez kontaktu. Od rana śpi, nie przyjęła leków. Coś się złego dzieje! Nie znam tej chorej, więc pada pytanie, czy pojadę? No jak nie, jak tak. Jak zespół, to zespół!.
W domu wita nas córka i sąsiadka. Są przerażone sytuacją. Wczoraj pani Lidka czuła się dobrze a dziś taka zmiana. Chora jest splątana, skóra pożółkła, nie pozwala dojść do siebie. Z wywiadu wynika, że wczoraj bardzo mało wypiła. Po kilku próbach udaje się podłączyć kroplówkę. Dzięki podanym płynom, chora zaczyna wracać do siebie. Doktor Albert konsultuje się przez telefon z doktor Marią. Po przeanalizowaniu faktów okazuje się, że to brak wody spowodował taki stan. Chora wątroba, której objawem była żółtaczka, zatruła organizm toksynami. Te nie zostały usunięte z organizmu, bo pani za mało wypiła. Czekamy na działanie leku. Czas leci. Córka pyta czy się czegoś napijemy? Oczywiście! Trzeba dawać dobry przykład! Tym razem kawa i woda. Córka jednak nie daje się zachęcić mimo tego co widzi u mamy. Przez cały dzień 3 kawy! Mamy dużo czasu na rozmowę. Tłumaczę, że musi też dbać o siebie (jest też po operacji), mówię, że oprócz kawy trzeba coś jeść (chuda jak patyczek) i pić. Marny efekt. Pani Lidka bierze nas na przetrzymanie. Idzie do łazienki i tam siedzi na kibelku. Trochę podsypia. Efektów zamierzonych żadnych. W końcu doktor nie wytrzymuje i mówi tonem nie znoszącym sprzeciwu: „Pani Lidko, proszę wrócić do pokoju! Czekamy na panią!” Chora posłusznie wraca po chwili do pokoju ale dalej jest problem z badaniem. Córka, choć przestraszona, deklaruje, że będzie mamie podawać nowy lek. Podczas rozmowy mówi ze łzami w oczach:” Co ja bym bez was zrobiła?” Ciepło się robi na sercu. Ale główna zainteresowana ma nas dość. Wychodzi do pokoju obok i nie chce się z nami pożegnać. Śmiejemy się, że hospicjum bardzo pomogło!
Wracamy do bazy, gdzie już się o nas martwią. A kiedy zajeżdżamy, pada pytanie:” Może herbaty się napijecie?” Nie!!! Chcemy jeść nie pić! Odpowiadamy zgodnie. Na szczęście już się grzeje dobra zupka. Przy stole śmiejemy się i opowiadamy te zabawne zdarzenia dnia dzisiejszego. Śmiejemy się, choć każdy z nas myśli o tych naszych podopiecznych. Czy będzie kolejna interwencja, jak sobie poradzą, czy noc będzie przespana? Dyżur dobiega końca. Mój rower już czeka. Jadę do domu i po drodze tak sobie myślę: „Dziękuję Boże za Hospicjum Królowej Apostołów!
P.S. Pamiętajcie! Jak częstują cię gdzieś, nie odmawiaj, bo nie wiadomo, kiedy będzie kolejna taka możliwość. Wszak godzien robotnik swojej zapłaty!
Wasz korespondent hospicyjny
Monika Wężyk