Hej, ha płyniemy dalej,
Choć życie nam dokopie
Skarbu będziemy szukać
Nie tylko w Europie
Nie straszne nam są sztormy
Nie boimy się burzy
Płyniemy w pełnym słońcu
I wtedy, gdy się chmurzy.
A mówiłam żeby mnie zamknęli w piwnicy, jak przyjdzie mi do głowy kolejny, „genialny” pomysł? Mówiłam! Nie zamknęli, to niech się teraz męczą!
Pomysł na zabawę w marynarzy przyszedł mi do głowy dość niespodziewanie już pół roku temu. Mamy w naszych szeregach dwóch „specjalistów od morza”. Skoro takie wsparcie, to czemu nie skorzystać?! No i się zaczęło. Powoli „zarażałam” pomysłem innych, a i mnie nie dawał on spokoju. Idąc zimą przez kopy śniegu na egzamin, zamiast myśleć o socjologii, po głowie snuły mi się jakieś dziwne pomysły o butelce z wiadomością, piratach i statkach (egzamin na szczęście zaliczony).
Wiedziałam, że w maju będzie nam się ciężko spotkać, więc zabrałam się do pracy już 3 miesiące wcześniej. Też było ciężko! Raz przychodzili jedni, raz drudzy. Nawet próby generalnej nie udało się zrobić jak należy, bo nie wszystkim pasowała godzina. Trzy dni przed Dniem Dziecka bałam się odbierać telefony, bo było tak: „Nie będzie mnie na próbie i później – wyjeżdżam”- kapitan (jakoś damy radę), drugi marynarz Piotrek, miał załatwić trochę rzeczy i wyjechał, ale może uda mu się wrócić, „Jest problem z Jezusem. Chłopak ma zajęcia do 20, w tym kolokwia”(kapitanem i Jezusem nie dam rady być, przecież się nie rozdwoję!). Tego dnia po południu dzwoni kapitan: „Odwołali mi wyjazd, będę!”(no to Chwała Panu), po drodze już na próbę, sms: „Mamy Jezusa!”( idę ulicą i gęba mi się „cha cha” od ucha do ucha). W ów pamiętny dzień, o godz.6 30, sms: „Został 1 apostoł. Nie wiem, czy uda mi się znaleźć 2. W razie czego będzie1”(niech się dzieje wola nieba!).
Plan był ambitny. Scenariusz napisała Helenka. Trzeba było zrobić statek (robiliśmy już zamek, więc statek to dla nas pestka!), żeby zmieściło się na nim sporo dzieci. Nikt z nas nie wiedział ile może przyjść? No i gdzie robimy? Na dworze? A jak będzie lało? W salkach nie mamy warunków. Może namiot? Pogoda dopisała aż nad to. A zabawa przebiegła tak!
Kapitan Darek trochę się spóźnił, więc my marynarze, Helenka, Zosia i ja, Monika, (plus dwóch nie wtajemniczonych – Piotrek i Arek), musieliśmy zabawiać dzieci ucząc piosenki „Gdy na morzu wielka burza”. Kiedy już dotarł do nas kapitan (już wiem skąd się wzięło powiedzenie „Za mundurem panny sznurem”) i wszyscy wcisnęli się na pokład, wyruszyliśmy. Oczywiście zabrakło miejsc siedzących, bo dzieci dopisały aż nad to. Wyłowiliśmy z morza butelkę z kawałkiem mapy (tzn. kapitan po nią poszedł) i już po chwili ukazał się ląd, gdzie przywitała nas hiszpańska tancerka Monika (pływaj tylko z hospicjum, będzie szybko!). Przy dźwięku hiszpańskiej muzyki, spróbowaliśmy poruszać się w jej rytmie a tu już po chwili następny Gość. Nieustraszony torreador Sylwia, o blond włosach i walka z bykiem (w tej roli niezastąpiony Jacek). Byk szalał tak, że kilka razy wpadł w publiczność i zderzył się ze ścianą. Oczywiście nikomu się nic nie stało a walka zakończyła się sojuszem. Ooole! W scenariuszu była jeszcze zabawa z chustą, ale trochę nam się poplątało i cóż, chusta była na sam koniec.
Dalej rejs przebiegał bez problemu nie licząc burzy na morzu, bujania i choroby morskiej kilku pasażerów. Obyło się jednak bez interwencji lekarza pokładowego (którego i tak nie mieliśmy ze względu na brak chętnych do zabawy).
Kolejny ląd na horyzoncie. A któż to do nas idzie drobnymi kroczkami w pięknym kimonie? Dopłynęliśmy do Japonii. Gejsza przywitała nas po japońsku i opowiedziała kilka ciekawostek. Wypiliśmy wszyscy herbatę a kilkoro dzieci mogło spróbować zjeść ryż pałeczkami. Tak mieszkańców Hiszpanii, jak i Japonkę zaprosiliśmy do udziału w rejsie.
No i kiedy tak sobie spokojnie płynęliśmy, zaatakowali nas… piraci pod wodzą herszta bandy Aliny (wyglądała bosko!) oraz Eweliny i Piotra. „Oddajcie nam wszystko, co macie cennego na tym statku!”. W tym momencie trochę nam się scenariusz pogmartwał. Oni chcieli nam zabrać jednego z marynarzy (akurat ja stałam najbliżej), my oddaliśmy im nasze mapy, które dostaliśmy od naszych Gości. Stanęło na tym, że Piraci nikogo nie porwą i oddadzą nam wszystkie mapy a do tego zaprowadzą do skarbu, tylko musimy im coś zaśpiewać! (tak się załatwia sprawy!). Więc przydała się nam teraz nasza piosenka „Gdy na morzu…”.
Na naszym statku, „Wesoła łajba” coraz tłoczniej, ale płyniemy dalej. Kapitan mówi, że dostaliśmy się w rejon Trójkąta Bermudzkiego i coś dziwnego się dzieje. Kolejny ląd a kto na nim? No tak. Przenieśliśmy się w czasie i przestrzeni. To Jezus (Kamil) i Apostołowie (Irmina i Sylwia), idą i o czymś ze sobą rozmawiają. Wszyscy biegniemy na spotkanie z Jezusem, a Apostołowie mówią: „Jezus jest zmęczony, odejdźcie od Niego” i wszystkich odsuwają. Jezus na to: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, wszak do nich należy Królestwo Niebieskie!”. Uczniowie zapytali dzieci, kto może wejść do Królestwa Niebieskiego. Kiedy otrzymali odpowiedzi, wszyscy wróciliśmy na statek.
Teraz już całkiem niedaleko do skarbu. Tylko, że według map i mojego tłumaczenia, wszyscy poszli gdzie indziej go szukać (no cóż, nie tak łatwo znaleźć skarb, prawda?). zamotałam samego kapitana!
Skarb znaleziony, przeniesiony na pokład i rozdany. Były to płyty z bajkami, lizaki, czekolady i obrazki. A teraz już czas dla fotoreporterów, picie, jedzenie no i na zabawę z chustą, która przyniosła dzieciakom wiele radości.
Powoli wszyscy się rozchodzą. My spoceni, zmęczeni ale szczęśliwi. Uśmiech na twarzach tych dzieciaków a zwłaszcza naszego 4- letniego Jaśka jest po prostu bezcenny!
Statek rozebrany, my przebrani. Wszystko wraca do normy. A Piotrek do mnie mówi, że tak bardzo mu się podobało, że „chce jeszcze”, tylko, żeby zacząć przygotowania wcześniej! Nie wiem ile wcześniej? Pół roku za mało? Może już teraz zaczniemy? Właśnie tak sobie myślę, że… Ludzie zamknijcie mnie zanim coś znów wymyślę!!!
Wasz zwariowany
Korespondent hospicyjny
Monika Wężyk